Afrodytko, Twój one shot był śliczny... Aż się łezka w oku zakręciła.
Zapraszam wszystkich do przeczytania.
"Cichy przyjaciel"
Zapraszam wszystkich do przeczytania.
"Cichy przyjaciel"
"Dzisiaj proszę
Cię..."
Palce suną
bezwiednie po klawiszach fortepianu. Już nawet nie patrzę na moje dłonie ani na
nuty. Znam tę melodię na pamięć. Gram ją codziennie, po kilka razy. Mam wrażenie, że robię to od wieków, a w rzeczywistości minęło niecałe
pół roku. Dni płyną
niepostrzeżenie, a jednak wszystko mi się jakoś dłuży. Pogoda za oknem co dzień jest inna. Raz świeci
słońce, raz pada deszcz. Czasami są chmury albo poranny mróz. Jednakże wszystko
jest jak dawniej. Życie toczy się dalej. A ja przyglądam się z boku jak
przemyka obok mnie ze świstem. Ktoś kiedyś powiedział, że nieważne co by się
stało, słońce i tak nadal będzie wschodzić i zachodzić. I to jest prawda...
"Ten jeden raz, zatrzymaj się. Ten jeden
raz stań tuż obok mnie. Dziś czuję, że brak mi sił..."
To nie zdarzyło się nagle. Każdy się tego
spodziewał, ale nikt nie chciał w to uwierzyć. Tamtego ranka wiedziałem, że to
dzisiaj. Za oknem rozciągała się lekka mgła a w mieszkaniu panowała jakaś
chłodna i tajemnicza atmosfera. Choć byłem sam to i tak czułem, że jest jakoś
inaczej. Tak jakby ona była już za rogiem. Jakby jednym wdechem zabrała całe
szczęście. Czułem to. Nie chciałem, ale tak było. Na każdym kroku próbowałem
się pozbyć tej myśli, bo wyglądało to tak, jakbym sobie tego życzył. A
tymczasem była to ostatnia rzecz jakiej w tamtej chwili pragnąłem. Ale
wiedziałem, że jest nieunikniona. I, że przyjdzie właśnie dziś. Wstałem i
spędziłem kilka minut w łazience. Starałem się skrócić czas potrzebny na przygotowania
do minimum. Bez śniadania wyszedłem z domu. Nie miałam czasu na jedzenie.
Zdawałem sobie sprawę, że liczą się wszystkie sekundy. Tak bardzo chciałem się
mylić, ale bądź co bądź mężczyźni też mają swoja intuicję. Samochód jechał
jakby w zwolnionym tempie choć na liczniku miałem 90/h. Złamałem wszystkie
zasady ruchu drogowego, a jednak los chociaż tym razem nie dołożył mi mandatów.
W końcu znalazłem się na miejscu. Szpital. W tym budynku przebywają tylko dwa
rodzaje ludzi. Albo wychodzisz stąd całkiem szczęśliwy albo wręcz na odwrót.
Pewnie dlatego porodówka jest w drugiej części budynku. Chciałem być w tej
pierwszej grupie. Wystarczyło tylko, że pani w recepcji na mnie zerknęła spod
oka a już wiedziała po co tu jestem. Tak to jest jak przychodzi się tutaj dzień
w dzień. Albo noc w noc. Jej mina,
zwykle obojętna, dziś wyrażała przygnębienie i współczucie. Szedłem korytarzem
prowadzącym do długich schodów. Pokonałem je szybko i znalazłem się na drugim
piętrze. Przez kilka miesięcy zdążyłem już nabrać wprawy. Chwila, w której
stanąłem w drzwiach jednej z sal była najgorszą jakie w życiu przeżyłem. Nie
potrafiłem zrobić kroku dalej. Sala numer 114. Białe pomieszczenie, a w nim
osiem łóżek. Osiem lekarzy przy jednym z nich. Osiem pacjentów. W tym siedem
żywych.
"Ten jeden raz, bądź blisko mnie. Poczuć
mi daj, że to wszystko ma sens. Dziś wiem, że brak mi sił"
Dni, tygodnie, miesiące walki z chorobą.
Wszystko po to aby na końcu ponieść porażkę. Mimo to została wielkim przegranym
bo nie było dnia kiedy się nie uśmiechała. I właśnie to w moich oczach uczyniło
ją zwycięzcą. Ale jednak odeszła. Tym razem na zawsze. Zapyta mnie ktoś co
wtedy czułem. Odpowiedź jest prosta. Nic nie czułem. Umarła, a ja razem z nią.
Tej pustki nie da się opisać. Emocje ze mnie uszły niczym powietrze z balonika.
Tym właśnie jestem. Nienadmuchanym balonikiem. Od tego wydarzenia minęło
niecałe pół roku. A ja cały czas czuję się tak samo jak wtedy. Nie mogłem
patrzeć jak odłączają ją od tego wszystkiego co ją trzymało na tym świecie.
Stałem w progu. Dłonie zacisnęły mi się w pięści. Wezbrała się we mnie fala
gniewu i smutku zarazem. A po chwili wszystkie emocje mnie opuściły. Fala zmyła
mój zamek szczęścia. Dopiero kiedy wróciłem do domu, wspomnienia wróciły. I nie mogłem opanować łez. W ten sposób
obaliłem wszelkie mity. Faceci jednak płaczą.
Nie chciałem współczucia. Nie potrzebowałem
słów pocieszenia bo nic tak naprawdę nie było w stanie mnie pocieszyć. Dlatego
odciąłem się od rodziny, przyjaciół. Niektórzy namawiali mnie na psychologa.
"Idź. To pomoże ci to wszystko zrozumieć". Problem w tym, że ja nie
chciałem rozumieć. W mieszkaniu zrobiło się więcej miejsca choć nie ruszyłem
ani jednej rzeczy od jej śmierci. Pamiętam, że nawet kiedy była w szpitalu nie
było tutaj tak pusto. Krzesło przy kuchennym stole, filiżanka do herbaty, regał
na książki, burko, nasze łóżko szepczą mi ciągle, że jej już tu nie ma. Złota
obrączka na palcu też mi o tym przypomina. Jednakże nie zdejmuję jej. A tę,
która należała do niej, noszę w kieszeni i co rusz tylko sprawdzam czy jej nie
zgubiłem.
Każdego wieczoru siadam przy fortepianie i gram w kółko tę samą melodię. Jest ona dla mnie ukojeniem. Wtedy nie myślę. Znam na pamięć cały utwór i jest on moim lekarstwem. Nie potrzebuję niczego innego. Tylko ja i muzyka.
Każdego wieczoru siadam przy fortepianie i gram w kółko tę samą melodię. Jest ona dla mnie ukojeniem. Wtedy nie myślę. Znam na pamięć cały utwór i jest on moim lekarstwem. Nie potrzebuję niczego innego. Tylko ja i muzyka.
"Ten jeden raz..."
Przyszedł w końcu taki dzień kiedy musiałem się
zmierzyć z rzeczywistością. Cały czas uciekałem od wspomnień. Nie chciałem, a
jednak wspominałem. Cóż za paradoks. Ale teraz zjawił się ten długo wyczekiwany
moment kiedy byłem gotowy. Gotowy spojrzeć przeszłości w twarz. Mówi się ,że
nie powinno się patrzeć wstecz. Ci którzy tak twierdzą, mylą się. Uważam ,że
jeżeli cierpienie zmniejsza swój stopień to jesteś w stanie wrócić i poznać
swoją przeszłość na nowo.
Powoli nacisnąłem klamkę. Drzwi do jej małego królestwa otworzyły się. Malutki gabinecik. W jednym rogu ogromny fotel, w którym można utonąć, obok regał z milionem książek. Po drugiej stronie biurko a na nim stos kartek, długopisy, ołówki, laptop. A na nim kalendarz, planner, jak kto woli. Przekroczyłem próg i zamknąłem za sobą drzwi. Tak jakbym się bał, że wszystko z tego pokoju ucieknie. Zdałem sobie wtedy sprawę, że zamknąłem kawałek niej w tym właśnie pomieszczeniu. Wolnym krokiem podszedłem do regału. Przejechałem palcami po grzbietach książek, które czytała po kilka razy. Dotknąłem fotela, i starłem palcami kurz z parapetu. W końcu znalazłem się przy biurku. Wyglądało tak jakby jego właściciel miał zaraz wrócić i przy nim usiąść aby zająć się pracą. I tylko ja wiedziałem, że to zwykłe pozory i tak się nie stanie. Kilka minut trwało zanim wziąłem do ręki różowy notes. Przekartkowałem go czytając uważnie każdy wpis. Wizyta u dentysty, wysłać maila, zrobić zakupy, urodziny Leona, wizyta u rodziców... I tak do maja. Potem choroba zabrała wszystkie plany. Walka nieopisana w kalendarzu i śmierć pod koniec wrzesień. Rok się już skończył. Mamy luty. Mimo wszystko kartkowałem dalej, puste strony, niezapisane dni. I dotarłem do końca, a między ostatnimi stronami znalazłem kopertę. Bez większego myślenia po prostu ją otworzyłem.
Powoli nacisnąłem klamkę. Drzwi do jej małego królestwa otworzyły się. Malutki gabinecik. W jednym rogu ogromny fotel, w którym można utonąć, obok regał z milionem książek. Po drugiej stronie biurko a na nim stos kartek, długopisy, ołówki, laptop. A na nim kalendarz, planner, jak kto woli. Przekroczyłem próg i zamknąłem za sobą drzwi. Tak jakbym się bał, że wszystko z tego pokoju ucieknie. Zdałem sobie wtedy sprawę, że zamknąłem kawałek niej w tym właśnie pomieszczeniu. Wolnym krokiem podszedłem do regału. Przejechałem palcami po grzbietach książek, które czytała po kilka razy. Dotknąłem fotela, i starłem palcami kurz z parapetu. W końcu znalazłem się przy biurku. Wyglądało tak jakby jego właściciel miał zaraz wrócić i przy nim usiąść aby zająć się pracą. I tylko ja wiedziałem, że to zwykłe pozory i tak się nie stanie. Kilka minut trwało zanim wziąłem do ręki różowy notes. Przekartkowałem go czytając uważnie każdy wpis. Wizyta u dentysty, wysłać maila, zrobić zakupy, urodziny Leona, wizyta u rodziców... I tak do maja. Potem choroba zabrała wszystkie plany. Walka nieopisana w kalendarzu i śmierć pod koniec wrzesień. Rok się już skończył. Mamy luty. Mimo wszystko kartkowałem dalej, puste strony, niezapisane dni. I dotarłem do końca, a między ostatnimi stronami znalazłem kopertę. Bez większego myślenia po prostu ją otworzyłem.
"Ten jeden raz..."
Kochany
Leonie
Znam
Cię aż za dobrze. Dlatego wiem, że minie wiele czasu zanim to przeczytasz.
Jeżeli w ogóle kiedyś to znajdziesz.
Śmierć to ktoś kogo nigdy do siebie się nie zaprasza. Jest jak stary przyjaciel. Podąża za tobą jak cień i dlatego ludzie tak często oglądają się za siebie. Od początku oboje wiedzieliśmy, że odejdę. Ja to wiedziałem, Ty to wiedziałeś, ale żadne z nas nie chciało w to uwierzyć. Wydaje mi się, że ja byłam na to bardziej przygotowana i bardziej świadoma, że zbliżam się do końca. To co przeczytasz wcale nie będzie oryginalne. Zwykły list, ale za to prosto z serca. Wiem, że mnie kochasz i kochać będziesz zawsze. Pokazywałeś mi to na każdym kroku dzięki czemu moje życie było lepsze niż los dla mnie przewidział. Mojej miłości do Ciebie nie potrafię opisać. Nie ma takich słów. Jesteś moim słońcem, księżycem, gwiazdami, herbatą, ukochaną książką, ulubioną piosenką, jesteś moim życiem. Nigdy nie będę umiała odwdzięczyć się za twoją miłość. Za twoje "Ślubuję ci miłość, wierność.." I za to ostatnie: "I, że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Spełniłeś tę obietnicę. Choć nie ma mnie już z tobą to wiedz, że moja miłość nadal żyje.
Chcę Ci powiedzieć tylko jedno. Dziękuję za to, że mnie kochasz.
Śmierć to ktoś kogo nigdy do siebie się nie zaprasza. Jest jak stary przyjaciel. Podąża za tobą jak cień i dlatego ludzie tak często oglądają się za siebie. Od początku oboje wiedzieliśmy, że odejdę. Ja to wiedziałem, Ty to wiedziałeś, ale żadne z nas nie chciało w to uwierzyć. Wydaje mi się, że ja byłam na to bardziej przygotowana i bardziej świadoma, że zbliżam się do końca. To co przeczytasz wcale nie będzie oryginalne. Zwykły list, ale za to prosto z serca. Wiem, że mnie kochasz i kochać będziesz zawsze. Pokazywałeś mi to na każdym kroku dzięki czemu moje życie było lepsze niż los dla mnie przewidział. Mojej miłości do Ciebie nie potrafię opisać. Nie ma takich słów. Jesteś moim słońcem, księżycem, gwiazdami, herbatą, ukochaną książką, ulubioną piosenką, jesteś moim życiem. Nigdy nie będę umiała odwdzięczyć się za twoją miłość. Za twoje "Ślubuję ci miłość, wierność.." I za to ostatnie: "I, że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Spełniłeś tę obietnicę. Choć nie ma mnie już z tobą to wiedz, że moja miłość nadal żyje.
Chcę Ci powiedzieć tylko jedno. Dziękuję za to, że mnie kochasz.
Twoja Violetta
Przycisnąłem kopertę do serca. Nie zauważyłem
nawet kiedy po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Nie starałem się ich
powstrzymać. Podszedłem do okna, odsłoniłem firankę i je otworzyłem. Ciepły
wietrzyk wleciał do środka. Poczułem zapach jej perfum. Ten wiatr, to była ona.
Zrozumiałem jedno. Ona zawsze będzie przy mnie. Spojrzałem w niebo a ciepłe
promienie zimowego słońca świeciły na moją twarz. Po raz pierwszy od tego
zdarzenia, na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
*Wszystkie cytaty pochodzą z piosenki Ani
Wyszkoni pt. "Wiem, że jesteś tam"
wow
OdpowiedzUsuńPopłakałam się.
OdpowiedzUsuńPiękny.