wtorek, 27 grudnia 2016

Konkursowy one shot (Afrodytka) - Cichy przyjaciel

Afrodytko, Twój one shot był śliczny... Aż się łezka w oku zakręciła.
Zapraszam wszystkich do przeczytania.
                                                                                                                                                                    

"Cichy przyjaciel"

"Dzisiaj proszę Cię..."
Palce suną bezwiednie po klawiszach fortepianu. Już nawet nie patrzę na moje dłonie ani na nuty. Znam tę melodię na pamięć. Gram ją codziennie, po kilka razy. Mam wrażenie, że robię  to od wieków, a w rzeczywistości minęło niecałe pół roku. Dni płyną niepostrzeżenie, a jednak wszystko mi się jakoś dłuży. Pogoda za oknem co dzień jest inna. Raz świeci słońce, raz pada deszcz. Czasami są chmury albo poranny mróz. Jednakże wszystko jest jak dawniej. Życie toczy się dalej. A ja przyglądam się z boku jak przemyka obok mnie ze świstem. Ktoś kiedyś powiedział, że nieważne co by się stało, słońce i tak nadal będzie wschodzić i zachodzić. I to jest prawda...

"Ten jeden raz, zatrzymaj się. Ten jeden raz stań tuż obok mnie. Dziś czuję, że brak mi sił..."

To nie zdarzyło się nagle. Każdy się tego spodziewał, ale nikt nie chciał w to uwierzyć. Tamtego ranka wiedziałem, że to dzisiaj. Za oknem rozciągała się lekka mgła a w mieszkaniu panowała jakaś chłodna i tajemnicza atmosfera. Choć byłem sam to i tak czułem, że jest jakoś inaczej. Tak jakby ona była już za rogiem. Jakby jednym wdechem zabrała całe szczęście. Czułem to. Nie chciałem, ale tak było. Na każdym kroku próbowałem się pozbyć tej myśli, bo wyglądało to tak, jakbym sobie tego życzył. A tymczasem była to ostatnia rzecz jakiej w tamtej chwili pragnąłem. Ale wiedziałem, że jest nieunikniona. I, że przyjdzie właśnie dziś. Wstałem i spędziłem kilka minut w łazience. Starałem się skrócić czas potrzebny na przygotowania do minimum. Bez śniadania wyszedłem z domu. Nie miałam czasu na jedzenie. Zdawałem sobie sprawę, że liczą się wszystkie sekundy. Tak bardzo chciałem się mylić, ale bądź co bądź mężczyźni też mają swoja intuicję. Samochód jechał jakby w zwolnionym tempie choć na liczniku miałem 90/h. Złamałem wszystkie zasady ruchu drogowego, a jednak los chociaż tym razem nie dołożył mi mandatów. W końcu znalazłem się na miejscu. Szpital. W tym budynku przebywają tylko dwa rodzaje ludzi. Albo wychodzisz stąd całkiem szczęśliwy albo wręcz na odwrót. Pewnie dlatego porodówka jest w drugiej części budynku. Chciałem być w tej pierwszej grupie. Wystarczyło tylko, że pani w recepcji na mnie zerknęła spod oka a już wiedziała po co tu jestem. Tak to jest jak przychodzi się tutaj dzień w dzień. Albo noc w noc.  Jej mina, zwykle obojętna, dziś wyrażała przygnębienie i współczucie. Szedłem korytarzem prowadzącym do długich schodów. Pokonałem je szybko i znalazłem się na drugim piętrze. Przez kilka miesięcy zdążyłem już nabrać wprawy. Chwila, w której stanąłem w drzwiach jednej z sal była najgorszą jakie w życiu przeżyłem. Nie potrafiłem zrobić kroku dalej. Sala numer 114. Białe pomieszczenie, a w nim osiem łóżek. Osiem lekarzy przy jednym z nich. Osiem pacjentów. W tym siedem żywych.

"Ten jeden raz, bądź blisko mnie. Poczuć mi daj, że to wszystko ma sens. Dziś wiem, że brak mi sił"

Dni, tygodnie, miesiące walki z chorobą. Wszystko po to aby na końcu ponieść porażkę. Mimo to została wielkim przegranym bo nie było dnia kiedy się nie uśmiechała. I właśnie to w moich oczach uczyniło ją zwycięzcą. Ale jednak odeszła. Tym razem na zawsze. Zapyta mnie ktoś co wtedy czułem. Odpowiedź jest prosta. Nic nie czułem. Umarła, a ja razem z nią. Tej pustki nie da się opisać. Emocje ze mnie uszły niczym powietrze z balonika. Tym właśnie jestem. Nienadmuchanym balonikiem. Od tego wydarzenia minęło niecałe pół roku. A ja cały czas czuję się tak samo jak wtedy. Nie mogłem patrzeć jak odłączają ją od tego wszystkiego co ją trzymało na tym świecie. Stałem w progu. Dłonie zacisnęły mi się w pięści. Wezbrała się we mnie fala gniewu i smutku zarazem. A po chwili wszystkie emocje mnie opuściły. Fala zmyła mój zamek szczęścia. Dopiero kiedy wróciłem do domu, wspomnienia wróciły.  I nie mogłem opanować łez. W ten sposób obaliłem wszelkie mity. Faceci jednak płaczą.

Nie chciałem współczucia. Nie potrzebowałem słów pocieszenia bo nic tak naprawdę nie było w stanie mnie pocieszyć. Dlatego odciąłem się od rodziny, przyjaciół. Niektórzy namawiali mnie na psychologa. "Idź. To pomoże ci to wszystko zrozumieć". Problem w tym, że ja nie chciałem rozumieć. W mieszkaniu zrobiło się więcej miejsca choć nie ruszyłem ani jednej rzeczy od jej śmierci. Pamiętam, że nawet kiedy była w szpitalu nie było tutaj tak pusto. Krzesło przy kuchennym stole, filiżanka do herbaty, regał na książki, burko, nasze łóżko szepczą mi ciągle, że jej już tu nie ma. Złota obrączka na palcu też mi o tym przypomina. Jednakże nie zdejmuję jej. A tę, która należała do niej, noszę w kieszeni i co rusz tylko sprawdzam czy jej nie zgubiłem.
Każdego wieczoru siadam przy fortepianie i gram w kółko tę samą melodię. Jest ona dla mnie ukojeniem. Wtedy nie myślę. Znam na pamięć cały utwór i jest on moim lekarstwem. Nie potrzebuję niczego innego. Tylko ja i muzyka.

"Ten jeden raz..."

Przyszedł w końcu taki dzień kiedy musiałem się zmierzyć z rzeczywistością. Cały czas uciekałem od wspomnień. Nie chciałem, a jednak wspominałem. Cóż za paradoks. Ale teraz zjawił się ten długo wyczekiwany moment kiedy byłem gotowy. Gotowy spojrzeć przeszłości w twarz. Mówi się ,że nie powinno się patrzeć wstecz. Ci którzy tak twierdzą, mylą się. Uważam ,że jeżeli cierpienie zmniejsza swój stopień to jesteś w stanie wrócić i poznać swoją przeszłość na nowo.
Powoli nacisnąłem klamkę. Drzwi do jej małego królestwa otworzyły się. Malutki gabinecik. W jednym rogu ogromny fotel, w którym można utonąć, obok regał z milionem książek. Po drugiej stronie biurko a na nim stos kartek, długopisy, ołówki, laptop. A na nim kalendarz, planner, jak kto woli. Przekroczyłem próg i zamknąłem za sobą drzwi. Tak jakbym się bał, że wszystko z tego pokoju ucieknie. Zdałem sobie wtedy sprawę, że zamknąłem kawałek niej w tym właśnie pomieszczeniu. Wolnym krokiem podszedłem do regału. Przejechałem palcami po grzbietach książek, które czytała po kilka razy. Dotknąłem fotela, i starłem palcami kurz z parapetu. W końcu znalazłem się przy biurku. Wyglądało tak jakby jego właściciel miał zaraz wrócić i przy nim usiąść aby zająć się pracą. I tylko ja wiedziałem, że to zwykłe pozory i tak się nie stanie. Kilka minut trwało zanim wziąłem do ręki różowy notes. Przekartkowałem go czytając uważnie każdy wpis. Wizyta u dentysty, wysłać maila, zrobić zakupy, urodziny Leona, wizyta u rodziców... I tak do maja. Potem choroba zabrała wszystkie plany. Walka nieopisana w kalendarzu i śmierć pod koniec wrzesień. Rok się już skończył. Mamy luty. Mimo wszystko kartkowałem dalej, puste strony, niezapisane dni. I dotarłem do końca, a między ostatnimi stronami znalazłem kopertę. Bez większego myślenia po prostu ją otworzyłem.

"Ten jeden raz..."

Kochany Leonie
Znam Cię aż za dobrze. Dlatego wiem, że minie wiele czasu zanim to przeczytasz. Jeżeli w ogóle kiedyś to znajdziesz.
Śmierć to ktoś kogo nigdy do siebie się nie zaprasza. Jest jak stary przyjaciel. Podąża za tobą jak cień i dlatego ludzie tak często oglądają się za siebie. Od początku oboje wiedzieliśmy, że odejdę. Ja to wiedziałem, Ty to wiedziałeś, ale żadne z nas nie chciało w to uwierzyć. Wydaje mi się, że ja byłam na to bardziej przygotowana i bardziej świadoma, że zbliżam się do końca. To co przeczytasz wcale nie będzie oryginalne. Zwykły list, ale za to prosto z serca. Wiem, że mnie kochasz i kochać będziesz zawsze. Pokazywałeś mi to na każdym kroku dzięki czemu moje życie było lepsze niż los dla mnie przewidział. Mojej miłości do Ciebie nie potrafię opisać. Nie ma takich słów. Jesteś moim słońcem, księżycem, gwiazdami, herbatą, ukochaną książką, ulubioną piosenką, jesteś moim życiem. Nigdy nie będę umiała odwdzięczyć się za twoją miłość. Za twoje "Ślubuję ci miłość, wierność.." I za to ostatnie: "I, że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Spełniłeś tę obietnicę. Choć nie ma mnie już z tobą to wiedz, że moja miłość nadal żyje.
Chcę Ci powiedzieć tylko jedno. Dziękuję za to, że mnie kochasz.

Twoja Violetta

Przycisnąłem kopertę do serca. Nie zauważyłem nawet kiedy po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Nie starałem się ich powstrzymać. Podszedłem do okna, odsłoniłem firankę i je otworzyłem. Ciepły wietrzyk wleciał do środka. Poczułem zapach jej perfum. Ten wiatr, to była ona. Zrozumiałem jedno. Ona zawsze będzie przy mnie. Spojrzałem w niebo a ciepłe promienie zimowego słońca świeciły na moją twarz. Po raz pierwszy od tego zdarzenia, na mojej twarzy pojawił się uśmiech.


*Wszystkie cytaty pochodzą z piosenki Ani Wyszkoni pt. "Wiem, że jesteś tam"

2 komentarze:

Dzięki Twojemu komentarzowi na mojej twarzy pojawi się uśmiech,
który jest ważny i da mi to jeszcze większą motywację, by pisać dalej.
Dziękuję za wszystkie komentarze.